Od czerwca żyję na pudełkach. Codziennie wczesnym rankiem na mojej wycieraczce ląduje zestaw pięciu posiłków na cały dzień. Jedyne, co muszę zrobić, to zanieść do wszystko do lodówki, co trzy godziny odgrzać (lub nie) i zjeść. Wygodne? No wiadomo. Ale czy warto? Zapraszam do szczerego wpisu, bo już najwyższy czas i po kwartale takiego jedzenia mogę już co nieco napisać.

Kocham gotować. Nie przeszkadza mi siedzenie w kuchni po kilka godzin, mam z tego frajdę. Jadłam raczej zdrowo, czasem miałam słodyczowe, a raczej czipsikowe skoki w bok no i ogromną miłość do sosu sojowego i dań kuchni azjatyckiej. Domowy ramen mogłam jeść codziennie (i jak zrobiłam, to jadłam 3 dni z rzędu). Problemem było to, że mimo ćwiczeń i w miarę trzymania się zapotrzebowania kalorycznego, waga leciała raczej w górę niż w dół. Podobnie z moim poziomem TSH. Jestem pod opieką lekarza, mam zdiagnozowaną niedoczynność tarczycy. Dzień zaczynam od Euthyrox 100. Wysypiam się, dbam o ciało, a tu nadal TSH leeeeci i zatrzymać się nie może.


Po co mi była dieta pudełkowa?

Przede wszystkim po to, aby uporządkować głowę i ciało. Czułam, że potrzebuję resetu i wiedziałam, że sama nie dam rady. Kupiłam chyba ze trzy diety online stworzone „pode mnie”. Wiesz, takie, w których dostajesz pdf, listy zakupów i jedyne, co trzeba, to trzymać się tego pdfa, kupować to, co tam każą i gotować. Ale te posiłki były dla mnie kompletnie niesmaczne lub nie w moim guście (czytaj: za mało Azji), albo brały pod uwagę kalorie i składniki, ale nie smak lub logikę (na śniadanie kanapka z pół kromki chleba, dwórch plastrów szynki, pół papryki i dwóch ogórków) Kończyło się na modyfikacjach. Czyli o kant potłuc taką dietę. Byłam na konsultacjach dietetycznych,  skończyło się na tym samym, co z dietą z pdfa. To na mnie nie działało. Potrzebowałam czegoś, co maksymalnie ograniczy moje zachcianki, sprawi, że jak otworzę lodówkę, to nie będę miała z czego przeprowadzać tych smakowych modyfikacji. A to jest w stanie zrobić silna wola (nie miałam w tamtym czasie, chciałam jeść pysznie) lub właśnie, dieta pudełkowa.

Razem na pudełka przeszedł ze mną mój mąż. Jemu też przybyło parę kilogramów. Zresztą, to okrutny łasuch, do tego lubi, jak gotuję. Codziennością było to, że ja znów ugotowałam za dużo, więc on z radością wciągał podwójną porcję Bo dobre, bo jak to tak ma czekać.


Nie taka dieta prosta, jak malują… Czyli wybór cateringu

Nasze początki z kateringiem nie były różowe. Zaczęliśmy od wcale nie najtańszej opcji. Firma miała dobre opinie. Ale nie wiem, skąd one się brały. Dania wyglądały nieapetycznie, było monotonnie i niemal bez smaku. Czasami trafiały się smaczne posiłki, ale trafiały się też dosłownie bezsmakowe papki niczym z dystopijnych filmów, gdzie więźniowie dostają brunatną breję. A jak mięso, to mielone. Oszczędzanie na składnikach widać było w każdym daniu. Jedzenie nie było przyjemnością, a to autentycznie było dla mnie życiową tragedią. Bo ja lubię jeść. Nawet na diecie ma być smacznie. Tłumaczyłam sobie, że nie tak łatwo zrobić pyszne rzeczy bez glutenu i laktozy. No ale mąż, który miał dietę wszystkożerną dla aktywnych też narzekał. Do tego te tony plastiku, ginące posiłki (serio, dostawca podprowadzał mężowi co kilka dni jeden posiłek), aż wreszcie… mucha w jedzeniu. Ja chciałam rzucić w odmęty zapomnienia diety pudełkowe, ale Błażej stwierdził, że może spróbujemy z jakąś inną firmą (stwierdzenie poprzedził dość dosadnym zerwaniem umowy z dotychczasowym dostawcą).

Wtedy właśnie trafiłam na Fitlab Catering, który żywi nas do dzisiaj. I dopiero po dwóch miesiącach codziennego jedzenia ich pudełek odezwałam się do nich, czy przypadkiem nie byłoby fajnie powiedzieć o nich szerszej publiczności. Bo to fajna firma, z rewelacyjnym podejściem do klienta, której jedzenie pozwoliło mi wreszcie osiągnąć moje wagowe, wymiarowe i zdrowotne cele. Nie jest tak, że polecam Wam firmę, którą znam od trzech dni, zapłacili mi i tak wypada. Ja autentycznie jestem ich klientką już kawałek czasu i nie zanosi się na rozwód w tym temacie.


Moja dieta pudełkowa

Jestem na diecie bezglutenowej i bezlaktozowej. Obecnie na diecie 1500 kcal. Dlaczego tak? Bo znam siebie i wiem, że to tak naprawdę 1800 – 1900 kcal. Bo szklanka soku pomarańczowego (100 kcal, węglowodany), bo co rano  herbatka z cytryną i miodem (90 kcal, znów węglowodanki), nie pogardzę też kawą na mieście (dodaj kalorie). Czasem wjeżdża gorzka czekolada, latem sezonowe owoce, o, albo kochany przez męża bób. Nie jestem niewolnikiem kcal, po prostu wiem, że zamawiając katering na pewno w ciągu dnia zjem (i wypiję) więcej niż to, co mi przywieziono. Z pewnością nie będę piła przez cały dzień tylko wody 🙂 A i czerwonego winka wieczorem nie odmówię.

I to mi odpowiada. Kalkulator na stronie FitLab sugerował mi spożywanie około 1800 kcal, przy założeniu, że chcę schudnąć i ćwiczę 3 do 4 razy w tygodniu. Miało to sens, bo moje CPM wynosi około 2300 kcal. A żeby zdrowo chudnąć, trzeba obciąć zapotrzebowanie o około 500 kcal. Tak samo sugerował mi dietetyk podczas darmowych konsultacji (tak, można do Fitlab zadzwonić i pogadać z dietetykiem, co warto wziąć, aby było dobrze). Dzięki takiemu podejściu mam fajny balans między jedzeniem zdrowo, tyle, ile trzeba i pysznościami na boku.


Różnorodność i wygląd posiłków – to jest ważne!

Zamawiając pudełka bardzo, ale to bardzo obawiałam się o wygląd i zróżnicowanie posiłków. W sumie słusznie, bo ta pierwsza dieta, na której się sparzyłam, udowodniła, że katering dietetyczny może być niesmaczny. Przy FitLab odzyskałam nadzieję. Tym bardziej, że przynajmniej raz w tygodniu dostaję posiłki azjatyckie! Były grane ukochane sajgonki, dania z woka, zupa tajska i wiele innych pyszności. Do tego mam w diecie smaczne i kolorowe koktajle, wymyślne sałatki (pokochałam połączenie wołowiny z sosem malinowym), dietetyczne i odpowiednio słodkie ciasta no i ryby! Są minimum dwa razy w tygodniu i za każdym razem jest smacznie. Co nie jest proste, bo z ryb toleruję jedynie łososia i tuńczyka (najlepiej w sushi). A tu mam sandacza w sosie cytrynowym, mintaja w pomidorach i zupy rybne, które nie śmierdzą na kilometr. Wiem, że ryby trzeba jeść, ale zapach ryby mnie po prostu odrzuca. Na pudełkach je nawet polubiłam.

Za czasów stania nad garami miałam jedną zasadę: codziennie musi być coś innego (chyba, że ramen lub bigos). Nie lubię dwa dni z rzędu jeść tego samego. I tu pudełka dowożą w całej rozciągłości. Codziennie mam coś innego, a dania powtarzają się raz na 1,5- 2 miesiące. Niektóre nawet rzadziej. Do tego jem sezonowo, poznaję nowe smaki, co sobie mocno chwalę. W dodatku bardzo lubię ten element niespodzianki, co tam mi dzisiaj ugotowali. Specjalnie nie sprawdzam menu!


Efekty stosowania diety pudełkowej

Nie zależało mi na jakiejś kolosalnej utracie wagi, bardziej zależało mi na obwodach. Tak czy siak, schudłam w ciągu tych trzech miesięcy prawie 5 kilogramów i zrzuciłam w sumie 20 cm w obwodach. Głównie w talii. Przez moje dietetyczne skoki w bok, częste jedzenie laktozy, glutenu i soi, które powinnam ograniczać, bo źle się po nich czuję (sensacje żołądkowe) w ciągu dnia w talii potrafiło mi przybyć 8 cm. Tak puchłam… Po przejściu na pudełka chcąc nie chcąc trzymałam rygor. Dieta bezglutenowa i bezlaktozowa.Koniec. Nie ma ani glutenu, ani laktozy. Jelita ewidentnie odpoczęły. Po 1,5 miesiąca ruszyło też w dół TSH. Z niemal 6,0 mU/I w marcu spadło do 0,96 mU/Im we wrześniu. Moje samopoczucie i wygląd zdecydowanie się poprawiły. Nie, nie jest tak, że dokonała tego sama dieta! Cały czas biorę Euthyrox 100, chociaż jestem już umówiona na konsultację do mojej Pani doktor, czy nie możemy zmniejszyć dawki. Cały czas też ćwiczę. I te trzy filary: leczenie, zbilansowana dieta, która nie zaognia zapalenia tarczycy i ćwiczenia pozwoliły mi wreszcie ruszyć.

No i oczywiście dzięki pudełkom mam więcej czasu. Na pisanie, robienie zdjęć, cokolwiek bym tam nie chciała. Wydaję też miej pieniędzy na pierdoły. Zakupów niemal nie robię, nie szlajam się po galeriach, to i mniej wydaję. Polecam każdemu 🙂


Troska o środowisko – dieta pudełkowa i tony plastiku? Niekoniecznie!

Przy okazji pierwszych prób z dietą pudełkową po prostu zwariowałam i byłam przerażona ilością plastiku, który codziennie produkowała moja dieta. Dlatego byłam zachwycona, gdy okazało się, że za dopłatą mogę dostawać swoją dietę w pudełkach biodegradowalnych z trzciny cukrowej. Tym sposobem pudełka z resztkami jedzenia lądują w odpadach bio, a moje sumienie śpi spokojnie.

Mało tego. Jako że nie gotuję, oszczędzam prąd, wodę (zmywarkę włączam może raz w tygodniu) czy paliwo – nie jeździmy na zakupy. Z zakupami wiąże się jeszcze jedna sprawa: nie marnujemy jedzenia. Często podczas takich wypadów kupowałam „coś dobrego”, nadprogramowego lub zwyczajnie wrzucałam do koszyka za dużo. Nie były to jakieś ogromne straty, ale jednak były. Przy pudłach nie mam tego problemu.


Czy dieta pudełkowa jest droga?

Nie będę wciskać kitu, że jest taniej, niż jakbyś sama sobie gotowała. Ale też nie jest tak okrutnie drożej. Moja dieta to dzienny wydatek około 63 złotych. Mam w tym 5 posiłków dziennie, zamawiam ją na 6 dni w tygodniu. Przy 1500 kcal koszt żywienia przez 24 dni wraz z pudełkami bio to około 1500 zł (ze specjalną zniżką 15% którą dzielę się na końcu wpisu).  Czy to dużo?

Policzmy dla dwóch osób na naszym przykładzie. Opcja pudełkowa to dla nas 1500 zł za moją + 1670 zł za dietę męża (wyższa kaloryczność). W sumie 3170 zł za 4 tygodnie. W niedzielę jemy na mieście i robimy sushi, jak to robiliśmy przed pudełkami. Bez pudełek co tydzień robiliśmy zakupy. W supermarkecie pękało średnio 250 złotych na samo jedzenie dla dwóch osób plus świeży chlebek i wędlinki w sklepie osiedlowym – jakieś 50 złotych tygodniowo. Same składniki na 4 tygodnie to 1200 złotych. Do tego trzeba jednak doliczyć:

  • koszty wody, gazu, prądu podczas gotowania i zmywania,- koszty paliwa, aby te zakupy przywieźć,
  • czas: cotygodniowe zakupy to co najmniej 3 godziny plus codziennie godzina przygotowywania i sprzątania tych 5 posiłków. I to wszystko razy dwie osoby, czyli każde z nas przeznaczało na to 6 godzin tygodniowo, 36 godzin miesięcznie (ponad dobę!). Nie oszukujmy się też, po jakimś czasie trochę wyczerpuje się inwencja twórcza i coraz częściej grane są największe hity zamiast prawdziwie zróżnicowanej diety.

No ale, to Ty musisz sobie odpowiedzieć, na ile cenisz sobie czas i wygodę. Ile warta jest dla Ciebie zróżnicowana dieta oraz pewność, że ktoś już za Ciebie policzył kalorie, mikro- makroskładniki. I czy jest to wydatek na Twoją kieszeń.


Sprawdź na sobie!

Oczywiście każdą dietę warto najpierw przetestować! Spokojnie można zamówić sobie dzień próbny i zobaczyć, czy taki sposób żywienia Ci pasuje.

A jeśli już się zdecydujesz, na przykład na mój FitLab, możesz skorzystać z 15% zniżki na całe zamówienie.

Wystarczy, że w koszyku wpiszesz kod: rzeklam.pl


Skomentuj przez Facebooka!