Dzisiaj będzie nieco inaczej. Tym razem nie będzie to wpis z kategorii „jak zrobić dobrze ciału i co na nie nałożyć, żeby było fajnie”. Dzisiaj będzie holistycznie, całościowo. Bo uważam, że tylko takie podejście w pełni jest właśnie dbaniem o siebie.

Jestem zdania, że każda pora (roku) jest dobra na zmianę lub wyrobienie nowych nawyków, poprawę swojej sytuacji życiowej. Ale większość z nas bierze się za jakiekolwiek zmiany „z nowym rokiem” lub nieco bardziej realnie „na wiosnę”. Mam wrażenie, że im więcej słońca wpada do mieszkań, tym łatwiej zwlec się z kanapy, odpalić program treningowy, ugotować coś pysznego czy stwierdzić, że od jutra ratuję świat (ale zacznę od siebie).


Wiosna, ach to ty!

Mnie też dopada syndrom „lepszej mnie” właśnie na bliżej nieokreśloną wiosnę. Nie dzieje się to oczywiście „od razu w marcu”, a właśnie bliżej maja czy nawet czerwca. Ptaszki śpiewają, ja wyglądam cudownie w okularach, włos jakoś piękniej jest rozwiewany przez wiatr (bo zimą jak zawieje, to wyglądam jak strach na wróble). W maju już żyję sezonem na truskawki, maliny i arbuzy. I poważnie, to wprawia mnie w świetny nastrój (gorszy jest, gdy już wsunę te 2 kilogramy truskawek i nie będę miała miejsca na kolejne 2…).

I chociaż poniższych zasad i mądrości staram się trzymać cały rok, to przyznaję szczerze, że wiosną i latem idzie mi po prostu łatwiej. Mam nadzieję, że dzisiejszy wpis zmotywuje Was do działania i da energetycznego kopa.


Codziennie zrób dobry uczynek: jeden dla siebie, jeden dla innych

Ostatni czas pokazał siłę społeczności. Absolutnie wzruszyło mnie Wasze zainteresowanie polskimi kosmetykami na moim instagramie i rodzimymi producentami na blogu. Wiem, że wiele z Was odkryło nowe marki i finansowo wsparło polskie biznesy. Zapamiętajcie to, jak czuliście się pomagając osiedlowej knajpie zamawiając na wynos, jak ktoś szył maseczki i zrobił zakupy starszej Pani. Albo wyprowadził psa sąsiadce będącej na kwarantannie. To takie z pozoru drobne rzeczy, wyciągnięcie pomocnej dłoni, ba, nawet zwykły, życzliwy uśmiech, potrafią podnieść, dać energię do działania. Zarówno obdarowanemu, jak i nam. Nie znam wolontariusza, który nie czułby, że dobrze robi wracając z dyżuru w schronisku dla zwierząt czy ośrodka dla potrzebujących. Nie musisz oczywiście od razu rzucać się na wolontariaty. Zacznij od małych rzeczy. Pomóż najbliższym, pogadaj z koleżanką, przepuść słabszą osobę w kolejce w sklepie.

I w tym wszystkim nie zapominaj o sobie. Nikt nie jest idealny, a zjawisko samobiczowania, dążenia do niemożliwej doskonałości i perfekcjonizmu paraliżuje i hamuje rozwój. Bądź dobra dla siebie. Sama swego czasu miałam ogromny problem z akceptacją ciała – bo zbuntowane chorobą nie wyglądało tak ładnie jak kiedyś. Zaczęłam wtedy codziennie wpisywać do kalendarza minimum jedną rzecz, którą w sobie lubię . To rano. A wieczorem notowałam, co mi się dzisiaj udało, za co jestem wdzięczna. Często nie były to górnolotne rzeczy. Czasem lądowała tam tak banalna rzecz jak „wypiłam dzisiaj 2 litry wody”. Innym razem gratulowałam sobie świetnego zdjęcia lub treningu.


Znajdź pasję i pielęgnuj ją

Banał? Ależ nie! Według danych GUS z 2018 roku, Polki w wieku 25-44 mają tak zwanego „czasu wolnego” średnio 217 minut w ciągu dnia. I większość z nas ponad połowę tego czasu poświęca… oglądaniu telewizji. Nie zrozumcie mnie źle, sama jestem fanką seriali, filmów i wiadomości. Ale odkąd zaczęłam grzebać w cosplayu, pogłębiać wiedzę kulinarną i kosmetyczną, czuję się dużo szczęśliwsza. Mózg kocha pracować. Jasne, rozumiem, człowiek jest po prostu zmęczony „po robocie”. Nie mamy chęci i czasu „wymyślać sobie kolejnych zajęć”. Tymczasem jeśli już znajdziesz coś, co pokochasz, uwierz mi, zrelaksujesz się przy tym milion razy skuteczniej niż przy przełączaniu kanałów w telewizji. Rób zdjęcia, gotuj, naucz się szyć, majsterkować (czy mówiłam, że dzięki cosplayowi pokochałam multiszlifierkę, opalarkę i teraz chcę zająć się… lepieniem garnków?).

Uważam, że wkraczając w dorosłość większość z nas traci w sobie wewnętrzne dziecko. Popadamy w rutynę, która owszem, porządkuje życie, ale zabiera drobne radości. Dzieciaki najszybciej uczą się przez zabawę. Bądź czasem jak dziecko. Ciekawska. Szukaj, grzeb, wynajduj rzeczy fascynujące, nowe. A potem nie zapominaj codziennie chociaż kilka minut poświęcić na pasję. Dzięki temu nie poznasz, czym jest nuda. A i szybciej rozładujesz codzienny stres.


Oczyszczaj ciało, umysł i półki w szafie

Dużo piszę o kosmetykach. Kosmetyki są fajne, zwłaszcza te naturalne i polskie. Mam tutaj jedną zasadę. Dbaj nie tylko o to, co nakładasz na twarz, ciało i włosy, ale jednocześnie nie zapominaj, że najdroższe kosmetyki nie będą w stanie nic zrobić, jeśli nie będziesz odpowiednio pielęgnować cery. Ważny jest szczególnie jej demakijaż i oczyszczanie. Czym? Tu już musisz poświęcić troszkę czasu na poznanie kosmetyków i technik. U mnie jesienią sprawdza się OCM, wiosną i latem delikatne, odpowiednie dla wrażliwych oczu płyny micelarne i mleczka. Twarz oczyszczam dwuetapowo, czyli najpierw demakijaż, potem mycie – żelem, pianką, mydłem naturalnym).

Oczyszczaj nie tylko twarz, poświęć też trochę uwagi ciału. Odkryj aromaterapię, poczytaj o zapachach. Poświęć chwilę i rozpisz, jakie zapachy dobrze Ci się kojarzą. A potem otaczaj się nimi nie tylko pod postacią perfum, ale też kosmetyków do pielęgnacji. Przecież nawet zwykły prysznic może przecież wprawić w dobry nastrój. Na mnie tak działa porządny peeling malinowy i zakończenie wszystkiego opłukaniem się… lodowatą wodą. Gwarantuję dobry nastrój (po chwilowym przeklinaniu wszystkiego, na czym stoi ten świat) 🙂

Do oczyszczania podchodzę jednak jeszcze szerzej. Nie zapominam o dniu lub paru godzinach dla siebie. Codziennie czytam chociaż 30 minut książki (relaks, czyszczę umysł) i staram się wprowadzać regułę „wieczornego ogarniania”. Na czym polega? Ano zamiast na hura rzucać się co tydzień do wielkiego sprzątania, każdego dnia przez 15 minut sprzątam. Nie więcej. Raz na trzy miesiące robię też (również na raty) przegląd mieszkania i szaf. Sprawdzam, czy na pewno tego potrzebuję, czy nadal w tym chodzę. Jeśli nie – oddaję potrzebującym lub sprzedaję w serwisach aukcyjnych. To pozwala zachować czyste mieszkanie i spokojną głowę.


Zadbaj o dietę – dla ciała i umysłu

Oczyszczone ciało, umysł i odgracone mieszkanie to dobry początek. Przyznaj, kiedy czujesz się lepiej: po dniu ociekającym tłustymi posiłkami rodem z fast foodów czy może po lekkim, ale pysznym śniadaniu, obiedzie i, a co tam, domowym cieście? Nie mam na myśli głodzenia się i odmawiania sobie przyjemności. Co więcej, większość z nas… je za mało. I niewłaściwie. Zwykle przesadzamy z węglowodanami prostymi, jemy za mało dobrych tłuszczów, a zbyt wiele trans. I zaniedbujemy białko w diecie!

Poświęć temu, co ląduje u Ciebie na talerzu jeden dzień. Pobierz bezpłatną aplikację i ten jeden raz zanotuj wszystko, co zjadłaś w ciągu dnia. Wszystko, ten kawałek czekolady też. Dobrze jesz? Czy pijesz odpowiednią ilość płynów? I niekoniecznie piszę o 5 kawkach w ciągu dnia. Jedna niech wystarczy. Naucz się lubić wodę. Z cytryną, miętą, świeżymi owocami lub solo. Woda gazowana, jeśli nie czujesz się po niej źle, też jest spoko! W życiu nie chodzi o to, żeby katować się dietą. Chodzi o zdrowy umiar i czucie się dobrze we własnym ciele. U mnie notowanie przez tydzień WSZYSTKIEGO, co jadłam pokazało, ile błędów popełniam (i gdzie). Wydawało mi się, że jadłam zdrowo… A tu za mało białka, nieco za dużo węglowodanów. Skorygowałam błędy i czuję się o niebo lepiej!

W szaleństwie ważenia nie zapomnij o diecie dla umysłu. Kompulsywne oglądanie seriali wciąga, zwłaszcza teraz, jednak proponuję Ci wprowadzić zdrową zasadę. Przeznacz 30 minut dziennie dla siebie: bez telefonu w dłoni, nie przed telewizorem. Bądź obecna. Pisz pamiętnik, czytaj książkę, snuj plany i zapisuj je, naucz się czegoś nowego. Daj paliwo swojemu mózgowi. Niech się nie leni. Albo leni się kreatywnie.


Sprawdzaj stan zdrowia i mądrze (!) suplementuj

Na koniec rzecz nieoczywista. Mądra analiza potrzeb ciała i uzupełnianie niedoborów. I nie chodzi tutaj o „wydaje mi się, że mam za mało witaminy C lub chyba powinnam suplementować magnez”. Badaj się regularnie. Ja z powodu chorej tarczycy (hurra, niedoczynność), muszę robić badania krwi średnio co 7-8 miesięcy. Przy okazji zawsze też proszę o oznaczenie między innymi magnezu, wapnia, cholesterolu, triglicerydów, żelaza, i tak dalej. Sprawdzam też glukozę, bo w mojej rodzinie hula cukrzyca. To daje mi wiedzę, jak rzeczywiście czuje się moje ciało, a nie jak „wydaje mi się, że jest”.

I teraz rzecz najważniejsza, którą wprowadziłam dopiero tej wiosny. Nie kupuję suplementów na oko. Nigdy jakoś specjalnie nie znałam się na suplementach, co oczywiście nie przeszkadzało mi w faszerowaniu się „dobrym magnezem” czy „tanią, ale superwchłaniającą się  witaminą D3”. Robi tak większość Polek i Polaków. Zresztą, według GUS przeciętny Polak łyka codziennie 4 tabletki „na coś” – w 90% to „coś” nie jest przepisane przez lekarza. Suplementy łykamy jak dropsy, w nadziei, że będą lekiem na całe zło.

Ja pod koniec kwietnia wywaliłam dotychczasowe garści suplementów. Podesłałam moje wyniki badań TUTAJ. I pozwoliłam sobie skomponować indywidualny pogram suplementacyjny na podstawie wywiadu lekarskiego i podesłanych wyników badań.


Sundose – polski suplement diety „szyty na miarę”

Sundose, bo tak nazywa się produkt, który jest w pełni spersonalizowanym i jedynym na rynku polskim i europejskim suplementem diety, biorę od miesiąca. Codziennie czeka na mnie jedna saszetka z moim indywidualnym składem (część sypka do rozpuszczenia w wodzie i kapsułki, czyli witamina D3 i adaptogeny – wspierające między innymi pracę tarczycy). Siedzą w niej niezbędne witaminy, minerały, probiotyki, kwasy omega – 3 czy antyoksydanty. Poniżej możecie zapoznać się z moim składem Sundose. Pamiętajcie jednak, że Wasz Sundose będzie inny – bo macie inne potrzeby.

Przed złożeniem zamówienia, można jeszcze głębiej wejść w skład i sprawdzić np. w jakiej formie dostaniemy dany składnik. U mnie przykładowo magnez jest pod postacią cytrynianu magnezu, ginsengozydy zaś to ekstrakt z żeń-szenia koreańskiego. Jeśli ktoś z Was ma ochotę zerknąć na tak rozbity na szczegóły skład, napiszcie do mnie, chętnie podeślę Wam screeny!

To, co dla mnie niezwykle istotne, producent nie stosuje barwników, wypełniaczy czy konserwantów. Oferuje za to wersję wegańską, opcję „mniejszych kapsułek”, a nawet dostosowanie słodkości preparatu (bez użycia słodzików czy cukru). W trakcie suplementacji jesteśmy w stałym kontakcie z dietetykiem, możemy dosłać wyniki badań i w zależności od potrzeb modyfikować skład suplementu.


Czy Sundose się sprawdził?

Bez dwóch zdań: TAK. Od pierwszych dni zauważyłam unormowanie „energetyczne”. Nie byłam senna, miałam dużo energii. Zauważyłam też szybko poprawę perystaltyki jelit, co przy nietolerancji laktozy i nadwrażliwości na gluten jest ogromnym osiągnięciem. Z czasem zdecydowanie poprawiła się kondycja włosów (nie lecą mi jak szalone!), skóry i paznokci. Niestety przez obecną sytuację, nie miałam możliwości wykonać kolejnych badań hormonów tarczycy, więc tu muszę zaufać samopoczuciu. Jest dużo lepiej, nie marznę przy 30 stopniach, nie opadam randomowo z sił, cera i pazurki są w lepszej kondycji i… ćwiczenia ponownie zaczęły przynosić skutki. Waga powolutku rusza, nie jestem opuchnięta, zdecydowanie organizm zatrzymuje mniej wody.


Ile kosztuje Sundose?

To zależy. Moja opcja „na wypasie”, z pakietem beauty kosztowała 202 zł (koszt składników) + 19 zł za wybrany format (produkcja + pakowanie). To koszt za 30 saszetek, czyli miesiąc suplementacji. Dziennie wychodzi około 6 złotych za kompleksowy zestaw składników. Z tego co wiem, najtańszą opcję Sundose można mieć już za około 50 zł miesięcznie. Wszystko zależy od tego, jakie wybierzemy składniki i cel suplementacji. Drogo?

Oj nie, a przynajmniej nie w moim przypadku. Podliczyłam, ile wydawałam na zalecone przez lekarza suplementy (probiotyki, adaptogeny, magnez, witamina D3, żelazo i czasem coś tam kupiłam z ciekawości…). Wyszło mi więcej niż miesięczny koszt Sundose. Już nie wspominając, że łykanie takiej ilości suplementów, bez dobrania ich składu pode mnie, na oko, z wątpliwą regularnością, było po prostu wywalaniem kasy w błoto. Co jak co, ale forma wygodnej saszetki pozwala na szybkie wyrobienie regularności i dobrego nawyku. No i łykam raz, a nie milion razy. Biorę to, czego mi potrzeba, a nie faszeruję ciało przypadkowymi substancjami. Dodatkowo Sundose oferuje w jednej saszetce wszystko to, co dotąd kupowałam osobno – witaminy, minerały, kwasy omega-3, probiotyki, antyoksydanty, a nawet adaptogeny (ashwagandha, czy bacopa monnieri).


Wiem, że pisać można dużo i dopóki sami nie spróbujecie, zapewne mi do końca nie uwierzycie. 🙂

Jeśli macie ochotę przekonać się o skuteczności Sundose na sobie, możecie skomponować swoją wersję TUTAJ i na start dostać 5 dni gratis. Wpiszcie w koszyku kod: ela