Od ponad miesiąca dzień zaczynam od wypicia wody z cytryną. To całkiem nowy „zdrowy nawyk”, który udało mi się wyrobić w ostatnim czasie. Po co?

Ostatnio wróciłam do regularnych ćwiczeń fizycznych. Kiedy ćwiczę, czuję, że chcę dbać o ciało wielowymiarowo. W mojej głowie powraca „zdrowe” myślenie. Ćwiczę, więc nie chcę głupim, bezmyślnym jedzeniem marnować efektów ćwiczeń. Chcę, aby mój organizm szybciej się zmieniał w kierunku, który obrałam. Co ciekawe, takie myślenie przechodzi również na inne strefy moje życia: ćwiczę, jem zdrowo i automatycznie szukam innych ulepszeń życia.

A może tak zamiast kawy…

Ćwiczenia świetnie regulują pracę układu trawiennego. Jednak jest mi mało. Czuję, że poprawia się trawienie, czuję się mniej ociężała, po prostu „lżejsza”. Chcę troszkę odtruć organizm. Wiecznie chce mi się pić. Nie jakoś przesadnie, ale węszę, że nie wszystkiemu winne są hormony, że częściowo sama sobie funduję odwodnienie. Piję mało. Znaczy… piję herbaty wszelkiej maści i kawę (o kawie będzie niedługo!). Wody piję mało. Bywały dni (poza tymi upalnymi), że czystej wody nie piłam w ogóle. No chyba że do treningu. Czułam, że to za mało (nie że „tak przeczytałam”, po prostu widziałam, że mój organizm wsunąłby więcej wody i tyle).  Pierwszym napojem w ciągu dnia była dla mnie zawsze herbata, taka specjalna, robiona przez męża: ciemna herbata, łyżeczka miodu, plasterek pomarańczy i cytryny. Pycha.

A potem przypomniałam sobie, że podobno dobrze rozpocząć dzień wodą z cytryną. W sumie nie miałam za bardzo wymówek. Przy łóżku zawsze stoi woda mineralna. W lodówce zawsze mam cytryny (no lubię cytryny, zwłaszcza w herbacie). Do tego często na kuchennym parapecie gości świeża mięta. Co mi tam. Zaczęłam pić tę wodę z cytryną i okazjonalnie z miętą każdego poranka.

O kurde, to działa

Możliwe, że po raz kolejny przesadziłam z dobrymi zmianami w życiu. Powrót do treningów i detoks „wodny” w jednym. Pierwszego dnia nalałam sobie jakieś 200 ml ciepłej wody, wycisnęłam do tego dwie łyżeczki soku ze świeżej cytryny. Zaczęłam poranny makijaż i jeszcze przed makijażem oczu woda była wypita. No spoko. Coś tam się w brzuchu przewracało. Nic szczególnego.

Kolejne poranki wyglądały identycznie. Z jedną drobną różnicą – zauważyłam, że rzadziej chce mi się pić. Częściej za to odwiedzałam toaletę. Po tygodniu regularnego picia wody z cytryną… zaczęłam to lubić i eksperymentować.

Najczęściej z wygody piję jakieś 250 ml wody mineralnej (mineralizacja: 720 mg/l) o pokojowej temperaturze z trzema grubymi plasterkami cytryny lub wyciśniętymi trzema łyżeczkami soku z cytryny. Ostatnio coraz częściej łapię się na dodawaniu do tej prostej mikstury świeżej mięty lub łyżeczki miodu rzepakowego. Mając na uwadze zimową aurę, poważnie zastanawiam się nad dorzuceniem plasterka świeżego imbiru (lubię kuchnię azjatycką, więc imbir zawsze mam pod ręką).

No dobrze, przejdę teraz do najważniejszego, czyli do efektów.

Co mi daje picie wody z cytryną na czczo?

Mądre głowy informują, że picie wody po przebudzeniu, na pusty żołądek najogólniej rzecz ujmując, reguluje procesy trawienne. Chodzi tutaj o pracę pęcherzyka żółciowego, który właśnie rano pracuje na pełnych obrotach. Pęcherzyk żółciowy magazynuje żółć, która uwalniania jest, aby wspomagać emulgację tłuszczów oraz wspomagać usuwanie toksyn z organizmu. Woda z cytryną ma naturalnie pobudzać i wspomagać te procesy, a w konsekwencji dbać o to, aby pęcherzyk dobrze funkcjonował. Dodatkowo, szklanka ciepłej wody z cytryną od rana pozytywnie wpływa na pracę wątroby (oczyszczenie w toksyn) i żołądka (sok z cytryny normuje pracę kwasu solnego).

Po miesiącu mogę potwierdzić rewelacje na temat picia wody z cytryną na czczo. 🙂

Zauważyłam u siebie:

  • poprawę trawienia – wszystko „dzieje się” szybciej, po prostu.
  • zmniejszenie apetytu – ćwiczę wieczorami, potem jem lekką kolację, idę spać i zwykle rano jestem głodna. Kiedyś to uczucie było nie do zniesienia, teraz zdecydowanie mniej jem na śniadanie, a po przebudzeniu nie czuję „ssania” w żołądku.
  • oczyszczenie cery – cytryna jest bogata w antyoksydanty, które pomagają pozbyć się niedoskonałości. Przez pierwsze dwa tygodnie borykałam się z wysypem krostek (normalnie jak przed okresem). Teraz buzia już się uspokaja.
  • nawilżenie organizmu – to chyba najszybsza i najbardziej widoczna na pierwszy rzut oka zmiana. Zawsze jesień witałam ogromem suchych skórek na twarzy oraz suchymi dłońmi, łokciami i kolanami. Teraz nie mam tego problemu. Oczywiście nie jest tak, że sama woda zdziałała cuda. Zdecydowanie do większego nawilżenia cery przyczyniła się również dobra pielęgnacja twarzy, a do nawilżenia całego ciała – regularne ćwiczenia siłowe, które pomogły dotlenić, ujędrnić ciało i usunąć nadmiar wody z organizmu.
  • pobudzenie i większa energia od rana – najlepiej sprawdza się tutaj picie ciepłej wody z cytryną i miętą. Zauważyłam, że po kilku tygodniach mój mózg jakby zastąpił rytualną „poranną kawę na obudzenie” równie rytualną szklanką wody z cytryną. Jest zdrowiej, a efekt taki sam: skuteczna pobudka.

Ciepła woda z cytryną w ciągu dnia? Pewnie!

Włączając wodę do swojego porannego menu bardzo szybko pomyślałam, że mogę pójść za ciosem i pić ciepłą wodę z cytryną również w pracy. W końcu „od zawsze” miałam problem z wypijaniem odpowiedniej ilości wody, zima za pasem, a ciepła woda = dodatkowe ogrzanie wiecznego zmarzlucha, którym niewątpliwie jestem. Profit? Zdecydowanie.

Średnio 5 razy w ciągu dnia wracam do biurka ze szklanką ciepłej wody (z cytryną, z imbirem, z pomarańczą lub bez dodatków). Czuję, że regularne picie ciepłej wody w ciągu dnia skutecznie naprostowało moje trawienie i dodatkowo pobudziło mój układ krwionośny i limfatyczny do efektywniejszej pracy. Co istotne, do wody pitej w ciągu dnia dodaję zdecydowanie mnie cytryny (plasterek, maksymalnie dwa).

Regularne picie wody pomogło mi niemal całkowicie wyeliminować bóle głowy, które w okresie jesiennym były moją zmorą. Teraz głowa owszem, czasem boli, ale jest to ewidentny wynik poimprezowy, a nie skutek mojej zbytniej nonszalancji w sprawie odpowiedniego nawilżenia organizmu.

I na koniec typowa „kobieca” zaleta sięgania po ciepłą wodę z cytryną. Pomoc przy bólach menstruacyjnych. Nie wiem jak Wy, ale ja odruchowo w najcięższych bólowo momentach „w tych dniach” sięgam po gorącą herbatę z miodem i cytryną (i termoforek i ukochany serial i, i, i czekoladę?). Zauważyłam jednak, że dużo lepiej łagodzi ból najzwyczajniejsza ciepła woda z cytryną (ewentualnie rumianek).

Jest progres, teraz trzeba ten stan utrzymać

Mimo że „swoje osiągnęłam”, to nie mam zamiaru porzucać rytuału picia wody z cytryną. Wiadomo, że rezygnacja z wcześniej wyćwiczonego nawyku byłaby zgubna. Zapewne problemy, z którymi sobie poradziłam, mogłyby wrócić. Wydaje mi się, że napój zagościł u mnie na stałe: zamierzam sięgać po szklankę wody z cytryną zarówno rano jak i w ciągu dnia.

Próbowałyście rozpoczynać dzień od szklanki z „cytrynową wodą”? Jak wrażenia? Efekty? Dajcie znać w komentarzach!

Skomentuj przez Facebooka!