Czwartkowy live przeprowadzony wspólnie z Moniką z perfectbasic już za nami. Zgodnie z obietnicą, podrzucam Wam również w formie pisemnej (i z linkami!) moją listę polskich perełek kosmetycznych. Jako pierwsze na tapetę biorę polskie kosmetyki do pielęgnacji twarzy, okolic oczu i ust. Gotowe?


Demakijaż polskimi kosmetykami: Polny Warkocz, Vianek i Resibo

Dobry demakijaż to taki, który przy niewielkim wysiłku usunie cały (lub prawie cały) makijaż. Ja zwykle stawiam na OCM, bo dobrze dobrane pod moją cerę oleje (głównie konopny), gwarantują mi szybkie, delikatne i przede wszystkim skuteczne rozpuszczenie wszystkiego, co sama nałożyłam do twarz i tego, co na tę twarz wrzucił mi świat (mniej poetycko: tak zwany brud). Na OCM jednak trzeba mieć czas, który, umówmy się, nie zawsze mam.

1. Polny Warkocz, Rumiankowa esencja micelarna | 2. Vianek, Odżywcze mleczko do demakijażu | 3. Resibo, Olejek do demakijażu


Olejek do demakijażu Resibo

Nie zawsze są też chęci do mieszania olejów. Wtedy sięgam po gotową mieszankę olejów, a konkretnie olejek do demakijażu od Resibo. To gotowa mieszanka olejów: lnianego, z pestek winogron, abisyńskiego, awokado i manuka. Całość wzbogaca witamina E, która jest też naturalnym konserwantem chroniącym oleje przed utlenianiem. Do olejku dołączony jest poręczny ręczniczek, który jest zbawieniem przy OCM.

Cena: około 69 zł / 150 ml, kupuję TUTAJ


Esencja rumiankowa Polny Warkocz

Jeśli jednak wolicie „coś lżejszego” do demakijażu, polecam mój wiosenno-letni hit. Esencję rumiankową z Polnego Warkocza. Odkryłam ją stosunkowo niedawno i zdążyłam już o niej napisać na instagramie. To jeden z nieliczych płynów micelarnych, który nie podrażnił moich wrażliwych oczów. Do kompletnego zmycia makijażu twarzy potrzebuję średnio 3 wacików. Esencja bardzo dobrze zmywa także wodoodporny makijaż. Pachnie delikatnie. Idealny płyn micelarny.

Cena: około 16 zł / 100 ml, kupuję TUTAJ.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Ela „Rośka” | uroda & zdrowie (@elazywiczynska)


Nawilżające mleczko do demakijażu z ekstraktem z rumianku Vianek

I na koniec coś dla tych, co wolą „mleczny demakijaż”. Zwykle nie używam mleczek do demakijażu. Za wyjątkiem tego jedno. Odżywcze mleczko do demakijażu z ekstraktem z rumianku od Vianka to na tę chwilę chyba jedyne polskie mleczko, które odpowiada mi składem i działaniem. Nie zawiera PEGów, parafiny, parabenów, barwników czy silikonów. Nie podrażnia oczu, przyjemnie się rozprowadza. Nakładam dwie pompki mleczka na zwilżoną twarz i masuję. Na koniec zbieram wacikiem. Powieki, linia wodna, matowe pomadki – wszystko to znika. Mleczko pozostawia delikatny film, który oczywiście szybko znika, bo jak wiadomo, po każdym demakijażu pora na oczyszczanie.

Cena: ok. 21 – 22 zł / 150 ml. Kupuję TUTAJ


Oczyszczanie cery polskimi kosmetykami: Sylveco, Pharmaceris i PurePura

Po demakijażu pora na domycie cery z pozostałości makijażu i zanieczyszczeń. Tutaj zazwyczaj sięgam po żele lub… naturalne mydła do twarzy (tak, u mnie się one sprawdziły bez zarzutu, nie wszystkie, ale mam ulubieńca). I takie produkty Wam polecę.

1. Purepura, mydło do skóry trądzikowej, mieszanej i problematycznej | 2. Sylveco, rumiankowy żel do twarzy | 3. Pharmaceris, Physiopuric Gel, nawilżający fizjologiczny żel do mycia twarzy i oczu


PurePura – mydła dostosowane do rodzaju cery

Łagodne mydło, które swoim pH nie powala cery. Używałam mydła do cery problematycznej (to zielone) i z czystym sumieniem je polecam (link do pełnej recenzji produktów marki znajdziecie poniżej). Mydło bazuje na oleju kokosowym i oliwie z oliwek. W składzie znajdziecie też łagodzący hydrolat z szałwii, nawilżająco-regenerujące masło shea, olej rycynowy i z czarnuszki. Warto skusić się na cały zestaw oczyszczający od marki. Na każdy z nich składa się olejek do demakijażu, mydło i tonik. Używałam pełnego zestawu do ostatniej kropelki toniku i olejku (bo mydło wytrzymało ze mną znacznie dłużej) i zdecydowanie zauważyłam, że tak dopasowana pielęgnacja odnosi fajne skutki. Cera się uspokoiła, wypryski zniknęły, pory zostały wreszcie oczyszczone.

Cena: 80 gram mydła PurePura kosztuje 26 zł, cały zestaw – 175 zł.


Więcej na temat marki i pełną recenzję produktów możecie przeczytać TUTAJ


Rumiankowy, hypoalergiczny żel do mycia twarzy Sylveco

Po raz pierwszy zamówiłam go zupełnie przez przypadek. Kolejne „razy” były już jak najbardziej zamierzone. Rumiankowy żel od Sylveco jest łagodny (również dla oczu), a jednocześnie bardzo dobrze doczyszcza cerę. Nie przesusza jej, ale skutecznie reguluje wydzielanie sebum. Ujarzmia też drobne niespodzianki (to zasługa 2% kwasu salicylowego). Żel jest w wygodnym opakowaniu z pompką (uwielbiam!).

Cena: średnio jakieś 21 – 22 zł / 150 ml, kupuję TUTAJ


Pharmaceris A Physiopuric, nawilżający fizjologiczny żel do mycia twarzy i oczu

Jeden z nielicznych kosmetyków „aptecznych”, które lubię niezmiernie od lat. I w dodatku polski. Phamaceris ma kilka produktów, do których regularnie wracam (peeling do skóry głowy, szampon i właśnie ten żel). Physiopuric jest delikatny, niemal bezzapachowy. Nie zawiera SLS/SLES, parabenów czy barwników. No i ma pompkę! Minus za to, że średnio widać zużycie produktu. Sprawdził się przy moich wrażliwych oczach i nie przesuszał cery. Dobrze myje, a hypoalergiczna formuła przypadnie do gustu nie tylko alergikom, ale także tym, którzy stosują kurację retinoidami lub kwasami.

Cena: do 30 zł / 190 ml, kupuję TUTAJ


Najlepsze polskie hydrolaty: LaLe i Natura Receptura

Te z Was, które czytają bloga już od jakiegoś czasu z pewnością wiedzą, że mam bzika na punkcie serów, olejów i no właśnie, hydrolatów. To hydrolaty królują u mnie jako tonizatory po oczyszczeniu cery. Polskie marki mogą pochwalić się naprawdę solidnymi, czystymi hydrolatami bez dodatków.

1. Natura Receptura, skoncentrowany hydrolat BIO, kwiaty rumianku | 2. Natura Receptura, skoncentrowany hydrolat BIO, lawendowy | 3. LaLe, Hydrolat z ziaren kawy | 4. LaLe, Hydrolat męski – rumianek, mięta, lawenda, szałwia

Hydrolaty od LaLe

Moim absolutnym hitem są hydrolaty LaLe. Za 100 ml hydrolatu w szklanej, ciemnej buteleczce z niezwykle wygodnym atomizerem zapłacimy między 25 z 27 zł. Atomizer w tych hydrolatach daje pokaźną i jednocześnie drobniutką mgiełkę. Bardzo polubiłam się z ich hydrolatem z ziaren kawy, lawendowym i „męskim” (mocno ziołowy, z rumiankiem, szałwią, lawendą i miętą). Fajnie sprawdza się także hydrolat rumiankowy z bławatkiem (do cer suchych, podrażnionych, wrażliwych) oraz z malin (to hydrolat, nie spodziewajcie się zapachu świeżo zerwanych malin 🙂 ).

Cena: między 25 a 27 zł / 100 ml, kupuję TUTAJ


Hydrolaty od Natura Receptura

Drugim moim wyborem są hydrolaty z Natura Receptura. Mniejsze, ale nadal solidne, szklane, ciemne opakowania, wygodne pompki i popularne hydrolaty. W ich ofercie są miedzy innymi hydrolat lawendowy, z rumianku rzymskiego (rewelacyjnie łagodzi skórę, również po opalaniu), z róży damasceńskiej, neroli czy kocanki. 50 ml hydrolatu od Natura Receptura kosztuje około 13 zł. Obecnie hydrolat z rumianku i lawendy wykorzystuję nie tylko jako toniki, ale także bazę wodną do kosmetyków własnej roboty. Uwaga, te hydrolaty są mocno skoncentrowane, bardzo możliwe, że będziesz musiała je rozcieńczyć.

Cena: około 13 zł / 50 ml, szukam na CENEO


Sprawdzone toniki polskich marek, czyli Nature Queen, BIOUP i Natural Secrets

To, że jestem „hydrolatowa” nie znaczy, że nie znam kilku świetnych toników. Zwykle, jeśli moja cera jest odwodniona sięgam właśnie po toniki. Szukam wtedy takich z kwasem hialuronowym lub mocznikiem. Mają być łagodne, kojące. A latem – przyjemnie odświeżać i chłodzik. Można znaleźć produkty spełniające te wymagania i dodatkowo wyprodukowane w kraju na Wisłą? Wiadomo, że można!

1. Natural Secrets, tonik nawilżający z jedwabiem i makiem | 2. BIOUP, Tonik roślinny organiczny „Mięta i Lawenda” | 3. Nature Queen, Tonik nawilżający

Niezwykle przyjemny i pięknie pachnący „nawilżacz” – tak najkrócej określiłabym tonik od Natural Secrets z jedwabiem i makiem. Przyjemnie nawilża i zmiękcza cerę, jednocześnie ujędrnia. Zawiera ponad 50% substancji aktywnych, woda jest tutaj tylko dodatkiem. W środku mamy dwa hydrolaty: z róży damasceńskiej i z kwiatów maku polnego, ekstrakt z żeń-szenia, jedwabiu oraz sporą dawkę kwasu hialuronowego. Cena? Za 100 ml toniku zapłacimy około 38 zł. Kupuję TUTAJ.

Tonik nawilżający Nature Queen to prawdziwy wybawca suchej i podrażnionej cery. Ukoił twarz po kwasach, uspokoił i nawodnił. W składzie znajdziemy ekstrakt z ogórka, glicerynę, pantenol, mocznik i kwas hialuronowy. Nie znajdziemy za to SLS, parabenów i innych drażniących dodatków. Cena? Około 26 zł za 150 ml. Kupuję TUTAJ.

Toniki z BIOUP kupuję regularnie od czasów poznania marki na Ekocudach, 2 lata temu. Polecam wszystkie ich kompozycje, jednak na zdecydowane wyróżnienie zasługuje tonik-wybawca na upały. Tonik z miętą i lawendą latem daje mi dokładnie to, czego potrzebuję. Koi, nawilża, ale też ekstremalnie odświeża. I pięknie pachnie. Łagodzi stany zapalne, reguluje wydzielanie sebum i jest bezpieczny dla opalonej skóry. W składzie, poza hydrolatem z mięty i lawendy, są także betaina, pantenol i żel aloesowy. Cena? 100 ml toniku roślinnego organicznego od BIOUP kupicie za około 37 zł. Ja szukam okazji na CENEO.


Moje ukochane, polskie sera do twarzy (na dzień i na noc)

Kiedyś sera uważałam za kompletnie zbędne w pielęgnacji, a ich kupowanie za stratę pieniędzy. Z wiekiem (i zdobywaną wiedzą) widzę, jak bardzo się myliłam. Serum to mocno skoncentrowany kosmetyk, który dobrze dobrany, wybawi z niemal każdej opresji. W zależności od upodobań możecie sięgnąć po sera olejowe lub wodne. Ja, czego nie ukrywam, bardzo lubię oleiste maziaje. I takie też zwykle nakładam na noc. Jednak w mojej dziennej pielęgnacji znajdziecie także lżejsze, polskie perełki.

Co ciekawe, wszystkie sera przeszły test Oriego. Często po wieczornym wklepaniu serum oglądam wspólnie z mężem i psem (to właśnie Ori) jakiś serial. Ori bezbłędnie rozpoznaje „zdrowe” formuły i bez żenady próbuje mi co nieco ukraść (też lubi oleje). Każdy z poniższych 3 serów jest przyjazny ciekawskim psom ;P

1. Mydłostacja, Serum Trzech Sióstr | 2. Kire Skin, Serum Fermented Red Ginseng Root & Papaya Seed | 3. d’Alchemy, Intense Skin Repair Oil


Mydłostacja, serum Trzech Sióstr

Serum – petarda. Ma w sobie wszystko i jeszcze więcej. Opakowanie, w którym się zakochałam: ekstremalnie wygodna pipeta z pompką, jasna buteleczka w której widać ubytek produktu. Lekka, ale jednak olejowa konsystencja, która szybko się wchłania i przy tym pięknie pachnie świeżą maliną, morelą i marakują. No i skład, który działa silnie nawilżająco, przeciwstarzeniowo i rozświetlająco. Mamy tu koenzym Q10, lipoglicynę, kwas alfa-liponowy, olej z pestek malin, morelowy i z marakui. To bomba witaminowa dla cery. Serum bez problemów współpracuje z makijażem i kremem SPF, a stosowane na noc nie zostaje na poduszce.

Cena: 30 ml serum kosztuje 99 zł, ja kupuję TUTAJ.


Kire-Skin, serum fermentowany korzeń żeń-szenia i nasion papai

Coś pięknego. Polska marka, która czerpie wszystko to, co najlepsze z pielęgnacji japońskiej. Zastosowanie sfermentowanego korzenia żeń-szenia i papai spowodowało, że serum jest skarbnicą dobroczynnych bakterii, które regenerują i rewitalizują cerę. Jako fanka kiszonek czuję, że tym serum dopełniam miłości do sfermentowanych dobroci. Jakby tego było mało, w serum siedzi także sfermentowana alga, olej ze słodkich migdałów, różany, jojoba i olejek lawendowy. Serum jest zwarte, przezroczyste, jednak nadal oleiste. Szybko się wchłania i pozostawia przyjemny film na skórze. Po Kire-skin sięgam cały rok. Podczas chłodów silnie regeneruje nocą, a latem i wiosną tym serum zastępuję krem. Po nim nakładam już tylko filtr i lekki podkład (jeśli muszę). Spokojnie nadaje się także do delikatnego wklepania w skórę wokół oczu.

Cena: za 30 ml serum płacę 95 zł, kupuję w TYM MIEJSCU (przy okazji kupuję też jakąś fajną, polską biżuterię).


d’Alchemy, Serum Intense Skin Repair

Oj, jest „intensive”. Serum przy pierwszym niuchnięciu pachnie rosołem i wiem, że w tym miejscu odstraszę większość z Was. Jednak działa cuda. Nic tak nie zregenerowało mi suchych skórek zimą, ranek na nosie po przeziębieniu, oparzonej słońcem skóry czy… suchych łokci. Latem koi nocą, zimą nakładam go z kremem (cieniutką warstwę). Serum jest czysto olejowe, ciężkie, z pewnością nie dla każdego. Warto jednak mieć je pod ręką, bo stanowi naturalny lek na wszelkie zniszczenia skóry.

Cena? Nie jest tanio. Intense Skin Repair od d’Alchemy kupicie za około 190 zł za 30 ml na sephora.pl.


Więcej o tym serum oraz innych kosmetykach d’Alchemy pisałam TUTAJ


Polskie kremy do twarzy

Na przestrzeni ostatnich lat testowałam sporo polskich kremów. I uwierzcie mi, było mnóstwo produktów, które sprawdzały się wyśmienicie. Jednak to ta trójka, o której przeczytacie poniżej, zgarnia absolutne podium polskich kremów do twarzy.

1. Aquafarina Fermenti, krem chlebowy do twarzy | 2. Orientana, krem na dzień i na noc, seria Reishi | 3. Sylveco, krem brzozowy z betuliną


Aquafarina Fermenti, krem chlebowy do twarzy

Tak, dobrze czytacie. Krem chlebowy. Markę poznałam podczas targów Ekocuda. Kupiłam wtedy mydło i właśnie ten krem. Mydło jest absolutnym hitem, o nim napiszę Wam więcej we wpisie o polskich kosmetykach do ciała. Co do kremu miałam spore obawy, jednak okazał się on strzałem w dziesiątkę. Tak, delikatnie pachnie zakwasem chlebowym. Krem z powodzeniem można stosować zarówno na dzień jak i na noc. Nie ma problemu z trzymaniem makijażu. Szybko się wchłania, nie zostawia filmu na skórze i ma rewelacyjną, wygodną i higieniczną pompkę. W samym kremie prym wiodą metabolity kwasu chlebowego, drożdże piekarskie i oleje roślinne. Mój ulubieniec. Trzyma cerę w ryzach, bo podczas jego stosowania ani razu nie przywitałam poranka niespodziewanym pryszczem.

Cena? Jest relatywnie tani, bo 50 ml produktu kosztuje między 40 a 50 zł. Kupuję TUTAJ.


Orientana, krem na dzień i krem na noc, seria Reishi

Niewiele nowych kosmetyków tak szybko trafia na moją listę perełek jak zrobiła to seria Reishi. Dwa kremy w szklanych słoiczkach od Orientany (na dzień i na noc) stosuję od miesiąca. Wyraźnie widzę, że służą mojej cerze. Skóra jest przyjemnie napięta, nawilżona i pije szybciutko całe dobre z kremów. Formuły obu kremów są wegańskie i w ponad 98% naturalne. Ich właściwości przeciwzmarszczkowe i nawilżające gwarantuje zastosowanie dwóch rodzajów… grzybów. Pierwszym jest reishi (działa antyoksydacyjnie i rozświetla), drugim fu ling (działanie przeciwzmarszczkowe i odżywcze). Mam też zmysłową przyjemność ze stosowania tych kremów: pachną krajem Kwitnącej Wiśni, niezwykle egzotycznie, ale delikatnie.

Cena? Każdy z kremów to wydatek około 80 zł za 50 ml, ja kupuję TUTAJ (krem na dzień Reishi) i TUTAJ (krem na noc Reishi).


Sylveco, krem brzozowy z betuliną

Krem – ratunek dla suchej skóry. Pisałam już o nim na blogu, dlatego teraz tylko przypomnę, jakim cudotwórcą jest ten tani krem. Łagodzi nawet silne podrażnienia. Sprawdził się u mnie łagodną zimą i podczas upalnego lata jako nocny kompres dla zmęczonej słońcem cery. Stosowałam go także jako balsam po opalaniu – przyjemnie koił i nawilżał skórę. Nie polecam stosować w ciepłe dni, pod makijaż, bo niestety, jest dość ciężki.

Cena? Krem brzozowy z betuliną od Sylveco kosztuje średnio 35 zł, ja kupuję w mojej ulubionej drogerii online.


Pielęgnacja ust: sprawdzony peeling i rewelacyjna pomadka

Chcemy, aby usta były piękne i nawilżone. Bo tylko takie „przyjmą” bez problemów kolor szminki. Zaniedbane usta to suche skórki, zajady w okolicach ust, pękająca skóra. Nic przyjemnego. Właściwa pielęgnacja, nawilżanie i oczyszczanie ust i skóry wokół nich to nic trudnego. Mnie w tym pomagają głównie produkty dostępne w kuchni (miód i cukier na usta). Ale wiadomo, czasem z tego domu wychodzę.

1. Miodowa Mydlarnia, Balsam do ust z woskiem pszczelim „Nagietek i Wanilia” | 2. Lale, Odżywcza pomadka | 3. Sylveco, odżywcza pomadka do ust z peelingiem


Balsam do ust z woskiem pszczelim „Nagietek i Wanilia”, Miodowa Mydlarnia

Obecnie „pod maseczką” rezygnuję ze szminek, stawiam na mocno nawilżający balsam, który znam i kocham od kilku lat. Balsam do ust z woskiem pszczelim „Nagietek i Wanilia” od Miodowej Mydlarni to maluch, który zawsze jest w pobliżu. Prosty skład, który działa: macerat kwiatów nagietka w oleju z pestek winogron, olej rycynowy, kokosowy, wosk pszczeli, masło shea i witamina E. Pomadka jest wydajna, dobrze nawilża, regeneruje i pielęgnuje usta. W przypadku przeziębienia stosuję ją też na podrażnione płatki nosa – łagodzi i regeneruje, ale nie szczypie.

Cena? Pomadka kosztuje około 18 zł, szukam TUTAJ.


Odżywcza pomadka LaLe (lekko barwiąca)

Tania, ekstremalnie nawilżająca i lekko kolorująca pomadka od LaLe to moje pielęgnacyjne odkrycie tego kwartału. Do tej pory miałam pomadkę czereśniową, truskawkową i arbuzową. I przepadam za każdą z nich! Skład jest czyściutki, bez parafiny, barwników i innych szkodliwych dodatków i zapychaczy. Są tutaj olej kokosowy, masło shea, wosk pszczeli oraz wybrany olejek zapachowy. Co ważne, jedna aplikacja wystarczy, aby nawilżenie na ustach trwało naprawdę kilka godzin. Pomadka nie znika (no chyba, że ją zliżesz, co jest bardzo możliwe).

Cena? Każda z pomadek kosztuje zawrotne 15 zł za słoiczek o pojemności 15 ml (spore jak na pomadkę). Ja szukam TUTAJ.


Odżywcza pomadka do ust z peelingiem od Sylveco

Kupiłam lata temu szukając pomadki z drobinkami. A tu klops, bo Sylveco to w jakiś może 20% pomadka, reszta to drobinki ścierające (pod postacią cukru trzcinowego). I to jeden z najlepszych peelingów do ust w sztyfcie, które kiedykolwiek trafiły w moje dłonie. „Pomadkę”-peeling od Sylveco kupuję regularnie i jestem od niej niemal uzależniona. Idealna do torebki, żeby szybko zetrzeć niedojedzoną szminkę i przygotować usta do ponownego makijażu. Świetna do pozbycia się suchych skórek bez mocnego tarcia. Dość wydajna, delikatnie pachnie i nawilża.

Cena? Kupuję ją TUTAJ za jakieś 12 zł.


Pielęgnacja okolic oczu

Ostatnie, ale absolutnie nie zapomniane, czyli skóra wokół oczu. To, dlaczego nie powinnaś zapominać o pielęgnacji powiek i skóry pod oczami wyjaśniłam dość szczegółowo w TYM WPISIE. Jestem zdania, że tej partii twarzy należy się szczególna ochrona i troska. Większość stosowanych przeze mnie produktów na okolice oczu nie jest „made in Poland”, jednak mam dwie perełki rodzimej produkcji.

1. ESITO, naturalny krem pod oczy | 2. LaLe, masło kawowe pod oczy


Naturalny krem pod oczy od ESITO

Niezwykle niszowa, niedoceniana polska marka. Ich krem pod oczy to wybawienie dla opuchniętych, wysuszonych okolic oczu. Krem na konsystencję maślanko – masła. Lekki, ale treściwy. Ściąga opuchliznę, zmniejsza cienie pod oczami. Działa jeszcze większe cuda, gdy jest nakładany „z lodówki”. W składzie siedzi kofeina, kwas hialuronowy, bakuchiol (pochodna retinolu), pantenol i oleje: ze słodkich migdałów, arganowy i marula. Dobrze współpracuje z makijażem, ale sprawdza się również jako krem pod oczy na noc. Fajnie działa z serum kofeinowym z The Ordinary.

Cena: 87 zł / 15 ml, kupuję TUTAJ


Więcej o kosmetykach ESITO napisałam TUTAJ.


Masło kawowe pod oczy LaLe

A to ci niespodzianka! Miłośniczka kofeiny podrzuca Wam kolejny fajny produkt z kawusią. LaLe to ostatnio moja ulubiona marka. W tym zestawieniu w końcu pojawia się po raz trzeci! Masło kawowe to propozycja dla fanek maseł wszelkiej maści. W składzie masełka po oczy główne skrzypce gra masło shea (stąd „zbita” konsystencja). Jako drugie w INCI widnieje olej z nasion zielonej kawy. I to czuć. Po otwarciu kosmetyki otula zapach zielonej kawy. Do tego mamy jeszcze tylko olej słonecznikowy. Mimo ciężkiej formuły, masło z powodzeniem nakładam zarówno na dzień, jak i na noc. Bardzo dobrze regeneruje przesuszoną skórę, sprawdza się też jako odżywka do brwi i… ust. Poratuje również przesuszoną skórę podczas przeziębienia.

Cena? Masło kawowe od LaLe kupuję za około 27 zł / 50 ml w  jednym z TYCH SKLEPÓW.


Uff! To by było na tyle! Wiem, wiem, rozpisałam się niemiłosiernie, ale mam nadzieję, że znalazłyście kilka propozycji, które z chęcią przetestujecie na sobie. A Wy macie swoje pielęgnacyjne hity do twarzy polskich marek? Dajcie mi koniecznie znać w komentarzach!