Wydawać by się mogło, że modę na absolutną eliminację SLS z życia, mamy już za sobą. Ostatnio jednak przeglądając fora internetowe, natknęłam się na całkiem żywą dyskusję. Odświeżam zatem garść przydatnych informacji na temat SLS i SLES w kosmetykach. Kochane, jeśli padłyście ofiarą szaleństwa pod tytułem: „nie kupuję nic z SLS w składzie”, to już spieszę z remedium w postaci… zdrowego rozsądku. Bo jak zwykle nic nie jest czarno-białe.
Co to jest to SLS i SLES?
SLS (Sodium Lauryl Sulfate) to popularny detergent, który producenci dodają do kosmetyków myjących. Równie popularnym detergentem jest SLeS (Sodium Laureth Sulfate) – nieco mniej drażniący, ale równie silnie myjący detergent.
SLSy skutecznie myją, rozpuszczają tłuszcz i inne zanieczyszczenia. Spotkacie je w składzie szamponu do włosów, żelu pod prysznic, płynie do czyszczenia dywanów czy płynie do mycia naczyń. Są w tych produktach, których głównym zadaniem jest usuniecie zanieczyszczeń przy użyciu piany. To one odpowiada za to, że twój szampon pieni się jak szalony. Ich brak, chociażby w szamponach, odczujesz od razu: kosmetyki pienią się dużo mniej lub wcale.
SLSy nie są rakotwórcze
Okej, na początek rozprawmy się z największą plotą kosmetyczną. Nie, SLSy nie zabijają i nie gwarantują raka, jak wyczytałam w sieci. Gdyby tak było, SLS i SLES byłyby sklasyfikowane jako substancje rakotwórcze przez WHO i IARC. Komitet Naukowy do spraw Bezpieczeństwa Konsumentów i Komisja Europejska potwierdziły bezpieczeństwo stosowania SLS i SLES w kosmetykach. Według Cosmetic Ingredient Review (CIR) Expert Panel bezpieczna zawartość SLS w kosmetykach pozostających na skórze nie powinna przekroczyć 1%. Bezpieczna zawartość SLES w produktach długo pozostających na skórze to nawet do 50% stężenia, a w kosmetykach spłukiwanych bez ograniczeń.
SLSy oczyszczają, ale…
SLS i SLES mogą podrażnić i wysuszyć wrażliwą skórę. Nadużywany w pielęgnacji SLS napina skórę, może zaburzyć produkcję sebum i doprowadzić do uszkodzenia płaszczu lipidowego skóry. Trzeba na niego uważać, jeśli mamy cerę mieszaną, zanieczyszczoną bądź tłustą, bo paradoksalnie to nadmiernie oczyszczanie mocnym detergentem powoduje nadprodukcję sebum i miejscowe przesuszanie cery. Jeśli po umyciu ciała, włosów czy twarzy czujesz pieczenie, swędzi lub schodzi ci skóra – zerknij na skład produktów, które używasz. Może pora postawić na coś łagodniejszego.
Naukowcy z University Medical College of Georgia, że SLS może być stosowany, o ile znajduje się w produkcie, który jest łatwy do spłukania i który ma krótki kontakt ze skórą. Dowiedziono, że SLSy stosowane w czystej postaci, w dużych stężeniach, pozostawione na kilka(naście) godzin na skórze, potrafią wniknąć głębiej w skórę i kumulować się w tkankach. Z czasem mogą, ale nie muszą, doprowadzić do uszkodzenia wzroku. Jednak po raz kolejny zaznaczam, że takich kosmetyków nie znajdziesz na półkach sklepowych. No chyba, że wysmarujesz się szamponem z SLS i będzie tak leżeć długimi godzinami, dokładając kolejne warstwy kosmetyku na świeżo peelingowaną cerę. Nie dajmy się zwariować.
Jak nie SLS to co?
Jeśli masz wrażliwą skórę, spróbuj odstawić szampon z SLS/SLES i obserwuj reakcję ciała. Jednak pamiętaj, że poprawa kondycji skóry, nie oznacza, że na 100% winne był SLSy. Mogły to być ekstrakty, perfumowane dodatki itp. Reakcja alergiczna pojawia się często, gdy w kosmetyku z SLSem, znajduje się także alkohol stearylowy (Stearyl Alcohol), kwas benzoesowy (Benzoic Acid) czy chlorek sodu (Sodium Chloride).
Dla spokoju ducha postaw na kosmetyki łagodniejszymi detergentami. Fajnie sprawdzają się ALS (Ammonium Lauryl Sulfate), CS (Sodium Coco Sulfate), MLS (Magnesium Laureth Sulfate). Należą do tej samej grupy siarczanów co SLS i SLES, tak samo mocno oczyszczają, jednak są za dużo mniej podrażniające skórę. Jeśli i to nie pomoże, poszukaj kosmetyków z dużo słabszymi detergentami, takimi kończącymi swoją nazwę słowem Glucoside – Lauryl Glucoside, Coco Glucoside oraz Disodium Cocoyl Glutamate, Sodium Cocoyl Glutamate.
SLS w kosmetykach: stosować czy nie?
No dobra, myślisz sobie, skoro te SLSy nie są takie złe, to dlaczego tylu producentów chwali się, że w ich produktach nie znajdę tych detergentów? Ano dlatego, że taką mamy modę. Nie wiem, chyba lubimy się bać i wymyślać coraz to nowszych wrogów. „Chemia jest zła”, często słyszymy, nie zastanawiając się, że sami jesteśmy chemią. Jasne, nie można bezkrytycznie ładować w siebie i na siebie wszystkich substancji chemicznych. Hednak nie warto bez sprawdzenia, łykać każdej mody na „nieużywanie” jak młody pelikan.
Jeśli po kosmetykach z SLS / SLES nie swędzi Cię skóra, nie widzisz wysypki, zaczerwienienia, cera nie zrobiła się przesuszona, nie musisz wywalać połowy kosmetyków, bo SLS jest złe i gryzie.
Fajnie, że poruszyłaś ten temat. Odkąd odstawiłam SLS to nie muszę stosować balsamów, kremów i takie tam:) Moja pielęgnacja to prawie same oleje i nigdy nie wyglądałam lepiej, nie chwaląc się:)
Ale ALS i SCS to już kompletnie też mi robią krzywdę, bez różnicy między SLS, tych łagodnych używam i jest cacy.
Super! U mnie ograniczenie SLS miało sens w przypadku produktów oczyszczających do twarzy. Przy produktach do mycia ciała z i bez SLS nie zauważyłam różnicy. Tak czy siak potrzebowałam mocnego nawilżania i zmiękczenia, więc odpuściłam sobie eliminację SLS w żelach pod prysznic i patrzę głównie na zapach.
No ale smarujesz się po każdej kąpieli balsamem? Bo chodzi o to, żebym nie musiała tego robić 🙂 wydaje mi się, bo pewności nie mam, ze po sls mnie swędzi i piecze – chciałabym mieć sposób żeby to sprawdzić:) a jak z szamponami? Bo tez już nie wiem w co wierzyć
Niezależnie od tego, czy używałam żelu pod prysznic z sls czy bez sls, musiałam używać balsamu. Żel ma bardzo krótką styczność z ciałem i niemal niemożliwe jest, aby wysuszał normalną skórę. Zaznaczam – normalną, nie suchą czy alergiczną. Co innego, jeśli w żelu poza sls są inne substancje drażniące, wtedy efekt jest potęgowany i istotnie taki żel może wysuszać. Ja mam po prostu skórę, która wymaga solidnego nawilżania, ale nie zaobserwowałam, aby odstawienie żeli z sls pozytywnie wpłynęło na moją skórę.
Tak naprawdę jedynym sposobem jest: spisanie całego składu kosmetyku, obserwowanie reakcji skóry. W czasie takiego testu wszystkie inne kosmetyki powinny być normalnie używane. Po prostu wykluczamy po jednym produkcie, tym, który podejrzewamy o wysuszanie. Jeśli skóra zacznie się wysuszać, przeanalizuj skład chemiczny tego i innych stosowanych produktów. Zerknij,czy w innych jest SLS? Możliwe, że jest, a Ciebie podrażnia nie SLS, ale przykładowo alkohol stearylowy czy chlorek sodu. 🙂
Nie, testy już za mną:) Po SLS po prostu muszę używać balsamu (i wszystkich innych silnych detergentach), a po wszystkich łagodnych nie muszę i mam skórę ok:) SLS służy jako przykład, ale cała masa jest prawie tak samo silnych, np. SCS, które jest w połowie produktów naturalnych, ja go nie używam.
A, jednak to nie był sls, podejrzewam, że to była po prostu zima. Bez olejku/balsamu nie obejdę się:(
Jednak żele pod prysznic, mydła Yope nie robią na mojej skórze różnicy, a bardzo się cieszyłam, kremy bez parafiny też nie widzę różnicy na stopach, dłoniach, ciele. Czyli jeden wielki marketing. Dobrze prawisz, że żel jest tak krótko na ciele, że przecież nic nie zrobi.
Wiesz, a tyle w necie czytam, jakie to cudowne rzeczy się przytrafiły dziewczynom, które odstawiły sls, że już nie muszą kupować balsamu, bla bla, a mnie się wydaje, że to ściema, nie? Że może sobie to wmawiają? Bo jak niby żel pod prysznic może nawilżyć skórę?
Niemożliwe, aby żel pod prysznic nawilżał. Możliwe jest za to, że żele, np. z dodatkiem olejów, tworzą warstwę okluzyjną, lekko natłuszczają, ale to jest czasowe i naprawdę w niewielkim stopniu. To tak jak peelingi z olejem, niby zostawia tłustą warstwę, ale w życiu nie powiedziałabym, że od teraz rezygnuję z balsamu czy masła do ciała, bo peeling olejowy mi wystarczy.
Kurcze, na naprawdę wielu blogach znalazłam informację, że nagle dziewczyny nie muszą już wcale używać balsamu. Czyli chyba magia by się musiała zadziać, tak jak podejrzewałam.
To może być cud, a może też być kwestia tego, że dziewczyny po prostu chociażby zaczęły pić dużo wody, która zmiejsza suchość skóry. Niektórym to wystarczy. I ja im zazdroszczę, bo przy mojej niedoczynności tarczycy raczej nigdy nie pozbędę się suchej skóry wokół oczu suchej skóry na ciele. Walki ze strefą T też raczej nie wygram 🙂
Ja mam Hashimoto od 20 lat i akurat nie zauważyłam suchości, ba, czytałam wręcz wiele źródeł, że dużo w tym wymyślania, że nie ma żadnych badań, że przy Hashimoto (niedoczynność jest tam razem z tym ujęta) ma się gorsze włosy, skórę, itd., a że to wszystko są bajki. Że ludzie wszystko co tylko im się przydarza zwalają na swoje przewlekłe choroby, a często nie ma to żadnego powiązania.
Ja nie obserwuję żadnych skutków tej choroby tak namacalnie.
Też myslalam, że to bajki, aż sama się przekonałam, że jsk zbiłam tsh do właściwego dla mnie poziomu, naprawdę poprawiła mi się skóra. Wcześniej już po wytarciu się recznikiem musiałam coś nałożyć na skórę, bo mnie aż swędziało.
a widzisz, może u mnie wynika to z tego, że ja mam dobry poziom od momentu rozpoznania, cały czas leki, odpowiednia dieta, to dobrze, że u Ciebie git!
dzięki za te wszystkie porady:*
U mnie też poziom był „dobry”, wręcz pierwszych 10 endokrynologów w ogóle uważało, że nie ma problemu i wymyślam. W końcu trafiłam na taką lekarz, która jasno stwierdziła, że 4,0 µU/ml przy normie z laboratorium 4,2 nie jest dobrym poziomem dla kobiety w wieku, wtedy 25 lat. Dietą i sportem mogłam jedynie lekko wpłynąć na TSH, ba, nawet robiłam swego czasu niezbyt zdrowe eksperymenty i badałam, jaki miałam wynik ćwicząc 3 miechy i trzymając dietę (tsh z 4,0 na 3,7), a potem wyrzucić tylko ćwiczenia (z 4,0 na 3,8). Były to naprawdę niewielkie zmiany, dopiero szprycowanie tabletkami o sporych dawkach zbiło TSH do dobrego dla mnie poziomu 1,5 µU/ml.
Nie ma za co, służę radą, jak tylko mogę 🙂
Widzisz, znowu wracam z pytaniem do Ciebie. Nie jestem w stanie już nic kupić bez Ciebie, haha:)
Chodzi mi o ten sls, mówiłaś, że nie ma możliwości, żeby żel komuś nawilżył skórę – też mi się to wydaje logiczne, a co z wysuszeniem? Czytałam kilka opinii, akurat żeli pod prysznic Ziai, którą bardzo lubię i Vianka/Sylveco. Przy kilku zapachach dziewczyny pisały, że Ziaja bardzo wysuszyła im skórę i swędziała, musiały się balsamować, itd., natomiast przy tych drugich niekoniecznie, że nawilżył (chociaż tak też część pisała), ale że nie było absolutnej potrzeby stosowania potem balsamu. Od czego to może zależeć? Naczytałam się tych opinii dużo i się zastanawiam, czy faktycznie może taki żel wysuszyć? Ja pierwsze problemy zauważyłam przy żelu pomarańczowym z Ziai, ze 20 lat się smarowałam balsamem codziennie, potem zaczęłam uprawiać dużo sportu, układać sobie i mężowi dietę, więc przestałam to robić, jak najmniej czasu zaczęłam poświęcać na makijaż i pielęgnację. W sensie do ciała dalej stosowałam piling 2 x w tygodniu, tak to żel z Ziai i właśnie wtedy (zima) zaczęła mnie skóra swędzieć, czasem piec (uda), ale to wtedy jak był mróz, a ja chodzę 4 km w jedną stronę do pracy, może to było to. Myślisz, że cukrzyca/Hashimoto ma znaczenie? Może to odstawienie balsamu? Na ten moment nie stosuję żadnego balsamu, myję się żelem z SLS le petit m. (no nazwa bardzo przyjazna marketingowo) i mam skórę bardzo ok, poza przesuszonymi łokciami.
Może ten sls potrafi przesuszyć, ale nie musi, w sensie konkretne osoby? Zagubiona już jestem.
Słuchaj, wszystko jest kwestią indywidualną. Nie wierzę, żeby SLS samo jedyne było przyczyną przesuszonej skóry. A może dziewczyny używają również mocno perfumowanych balsamów? Może piją za mało wody? Może te żele poza SLSem zawierają jeszcze inne substancje, które drażnią ich skórę? Przyczyn może być milion, ale czy jeden winowajca: nie jestem pewna. Jeśli przesuszoną skórę zauważyłaś zimą, być może to był po prostu wpływ ogrzewania (wysusza na wiór!), wahań temperatury (z ciepła na mróz)? Czy chora tarczyca ma tutaj wpływ? Nie wiem, jak u Ciebie, ale uważam, że u mnie ma jak najbardziej. Po odpowiedniej diagnozie i dobraniu dawki, trzymaniu diety, ćwiczeń i odpowiedniej pielęgnacji, widzę, że moja skóra jest w lepszej kondycji.
Na suche łokcie polecam tanią metodę – maść z witaminą A (do kupienia w aptece). Smaruj sobie na noc, daj się troszkę wchłonąć i obiecuję, że będzie lepiej. 🙂
Update jest taki, że to nie sls mnie uczula i wysusza i wiem to już na pewno, teraz przykładowo mam żel Ziaja mango do twarzy, włosów, ciała i rąk, zużyłam już pół butelki i nic mi nie jest, a to typowy sls rypacz chyba. Natomiast żele Chodakowskiej kilka dni używania i witaj swędzenie całego ciała, tak samo żel clochee, identyczna sytuacja, myślałam że się zadrapie i wlałam mężowi pół butelki do wanny, żeby już go zużyć. Tak samo wanna, nie dla mnie, bo wysusza. Tak więc coś mnie uczula i pewnie nigdy nie dojdę co to, ale na pewno nie sls 😁
Możliwe, że to po prostu substancje nadające zapach. Najczęstsze uczulacze.
Wiem, że minęło wiele miesięcy od dyskusji w komentarzach, ale wypowiem się, jako osoba amatorsko interesującą się skladami, z niedoczynnością tarczycy i bardzo problemową skórą.
Siła detergentów nie decyduje o mocy komsmetyków (czy szamponów, czy żeli do mycia ciała). W zależności od tego, co poza tymi detergentami jest w tym kosmetyku, jakie jest jego ph, będzie wywoływał różne reakcje na naszej skórze.
Jeszcze kilka lat temu mogłam myć skórę i włosy czym chciałam. Potem wpadłam w szał kosmetyków naturalnych. I nagle skóra zrobiła się nadwrażliwa na wszystko. Niemiłosierne swędzenie, a nawet ból były moją codziennością. Do czasu, aż przy okazji wizyty ze zmianą barwnikową u dermatologa nie wyżaliłam się na moją skórę i poprosiłam zrozpaczona już o rade, co stosować. I moja wybawyczyni, jak się okazało, pani doktor poleciła mi żel latopic do mycia całego ciała i włosów. I po jakimś czasie problem zniknął. Żel ten jest bezzapachowy, nie ma w sobie sztucznych barwników, soli jako zagęstnika i konserwantów. Poszłam tym tropem i kupiłam kilka innych komsetyków, innych marek bez substancji zapachowych, bez barwników, bez soli bez naturalnych ekstraktów, aptecznych. I sprawdziły się rewelacyjnie. A moje nowe apteczne kosmetyki mają o wiele silniejsze detergenty w sobie, niż te naturalne, które stosowałam jakiś czas temu. Nie mam żadnych objawów typu swędzenie, ból. Najważniejsze to obserwować swoją skórę, nie upierać się na coś na siłę, tylko dlatego, ze taka jest moda, że coś teoretycznie jest szkodliwe, bo wszyscy tak mówią.